Dziś na tapecie gorzka od Lindt'a.
W swoim życiu nie jadłam zbyt wielu słodyczy tej firmy głównie dlatego, że te które jadłam, wyrażając się kolokwialnie...tyłka nie urywały. Co też nie zachęciło mnie do kolejnych zakupów.
Tę czekoladę dostałam w prezencie, wiec darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda;)
Do rzeczy. Jak wyglądają tabliczki Lindt'a każdy wie. Duże i płaskie. W tym wypadku jest tak samo, więc nie ma się co nad tym rozwodzic. Tekturowe opakowanie (dobrze chroniące zawartość przed uszkodzeniem) i NORMALNE sreberko w środku.
Zapach po otwarciu mocno gorzko-kwaśny. Bywały przyjemniejsze. Tabliczka jest dość twarda, ale również muszę stwierdzić, że przyjemny "trzask" przy łamaniu na kawałki, o wiele lepszy spotykałam w czekoladach tańszych i o niższej zawartości kakao.Tutaj twardość jest podobna do czekolady mlecznej...
Mogło by się wydawać, ze plusem jest odtłuszczone kakao w składzie, ale chyba nie w tym wypadku. Czekolada jest kleista. Nie chrupie przyjemnie przy gryzieniu i nie rozpuszcza się na języku. Nie jest gładka i delikatna.
Smak oprócz tego, że jest gorzki (czyli tak jak być powinno) jest też cierpki i kwaśny. Tak kwaśny, że czuć go w ustach jeszcze długo po zjedzeniu. I niestety (albo stety;)) nie zachęca do sięgnięcia po kolejną kostkę.
Ocena: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz